SzuterMasterMazowsze006

Według wytycznych trenera, na 2 tygodnie przed startem w ultra-maratonie Mazowiecki Gravel, powinienem był zrobić „dłuższą jazdę” w okolicy 140 km – max 180 km. Mazowiecki Szuter Master ze swoją długą trasą 152 km wpasował się idealnie :)

Artur Drzymkowski

W sezonie 2021 kolejność edycji wróciła do porządku, w jakim cały cykl zrodził się głowach organizatorów. Pierwszy, najbardziej płaski Mazowiecki wyścig miał zachęcić do udziału jak największą liczbę zawodników. W 2020 tenże plan zrujnowała pandemia, a listy uczestników nie były przesadnie długie. Na szczęście w tym sezonie, wszystko wygląda lepiej :) Liczba imprez w cyklu wzrosła do 5, a na pierwszym wyścigu w Celestynowie pod Warszawą pojawiło się w sumie na obu dystansach ponad 130 osób.

Aby zrównać szanse między miejscowymi i przyjezdnymi, organizatorzy Szuter Mastera publikują dokładny przebieg trasy w piątkowy wieczór. Ślad w postaci plik GPX należy wgrać na urządzenie, którym planujemy nawigować podczas wyścigu. A jest to konieczne, gdyż przebieg trasy nie jest oznaczony w terenie. W sytuacji awaryjnej można oczywiście trzymać się blisko, któregoś z konkurentów ;) Tak jechał  jednem z kolegów, z „mojej” startowej grupki, który stracił kontrolę na swoim urządzeniem do nawigowania. I chyba dojechał, bo na mecie Organizatorzy nie zgłaszali manka na liczbie uczestników ;)


Trasy obu dystansów, przebiegały drogami i ścieżkami terenów rozciągających się między Otwockiem a niemal Garwolinem. W znakomitej większości zawodnicy poruszali się po nawierzchniach nieutwardzonych. Piaszczyste odcinki, których musieliśmy się spodziewać na Mazowszu, rozrywały większe grupy, a na asfaltowych sekcjach, można było się pokusić o doścignięcie lub urwanie konkurentów, albo uzupełnienie „paliwa” w locie ;)
Punktem specjalnym był oczywiście, znany z poprzedniego roku, singiel wijący się nad brzegiem Świdra. I mimo że zaczynał się na 90 km długiej trasy, to zbawiennie podnosił poziom zabawy w tym bądź co bądź poważnym wyścigu.
Ogólnie, pomimo piaskownic, które podczas ścigania, z pewnością wielu zawodnikom, psuły szyki, to w ujęciu całościowym, tworzyły z szutrami, przecinkami leśnymi, singlami i asfaltami, tworzyły urozmaiconą całość. Ja osobiście na tej trasie nie nudziłem się zupełnie, ani minuty z całych 7 godzin i 22 minut, które na niej spędziłem. Następny akapit będzie w szczegółach opisywał, moje zmagania. Osobom o słabych nerwach polecam przeskoczyć od razu do Fajrantu … 

Mój Długi Szuter Master Mazowiecki

W strefie startowej stajemy z Jackiem, tuż po tym jak Marcin (jeden z organizatorów) kończy komunikat startowy. Ledwie usłyszeliśmy o jakimś niebezpiecznym zjeździe i obietnicy rozprostowania się pod koniec wyścigu na piaszczystym podejściu … No nic – robimy regulaminowego selfiaka i startujemy.

SzuterMasterMazowsze010Jacek jest odrobinę niezadowolony, gdyż zajmujemy na starcie miejsce, z którego ciężko będzie przeprowadzić zwycięski atak na pozycje w czołówce wyścigu.

Oczywiście wbrew strategii – żwawo i z kopyta ;). Cała stawka dość naturalnie dzieli się na grupki, podczas przekraczania dość ruchliwej drogi krajowej Góra Kalwaria – Mińsk Mazowiecki. Nasz kilkunasto-osobowy peletonik, chwilami, narzucając ostre tempo przy okazji wdzięcznego przerzucania warkocza, zwyciężczyni klasyfikacji kobiecej Kasia Szlezak.

SzuterMasterMazowsze003Samotna jazda pozwala w pełni cieszyć oczy takimi widokami.

Na którymś z odcinków szutrowych, Jacek układa się na lemondce i trzymając się „na kole” lecimy 35 km/h. Oczywiście przez chwilkę tylko, gdyż szuter niespodziewanie przeistacza się w piaszczystą leśną i prędkość spada do marszowych 5 km/h ;) Większa część naszej ekipy znajduje ścieżkę wzdłuż drogi, więc przez chwilę zaznajemy ciszy lasu. Na najbliższym odcinku asfaltowym, udaje nam się na szczęście dobić do naszych współtowarzyszy. Dalej trafiamy na znaną ze zdjęć zapowiadających wyścig, drogę z ułożoną z „kocich” łbów. Na szczęście po obu stronach jest twarde pobocze, więc możemy dość szybko lecieć. Docieramy do zapowiadanego szybkiego zjazdu, który kończy się niebezpiecznym wjazdem na drogę asfaltową.

SzuterMasterMazowsze004Świetne odcinki dróg leśnych.

Po kilkunastu metrach wracamy do lasu, na drogę z solidnymi piaskownicami. Stawka się rozciąga. Dla mnie nawet bardzo, gdyż poczułem charakterystyczną „miękkość” tylnego koła. Myślę sobie: Na szczęście mam bezdętkę (tubeless), więc pewnie wystarczy dopompować! Niestety nie wystarczyło … Wdrażam plan B, czyli montaż dętki. Podczas wyjmowania koła z widełek, muszę trochę mocniej szarpnąć i po milisekundzie widzę tylną przerzutkę oderwaną od przewodu, a w głowie echo słów kolegi Bartka sprzed dwóch miesięcy: „Ostrożnie! Nie szarp tak, bo urwiesz …” No i urwałem … Ok! Spokojnie, po kolei. Najpierw dętka. Najwyżej będę używał tylko przedniej przerzutki, a to już mi da 2 biegi. Zaworek dość łatwo zdemontowany, dętka założona, koło zamontowane z powrotem. Nawet się zbytnio nie ubabrałem uszczelniaczem :). Teraz przerzutka … Na szczęście nie urwała się nieodwracalnie, tylko właściwie odpięła. Wtykam kabelek i wstrzymując oddech, naciskam na łopatkę manetki. Zaburczało i zmieniło! „To się jeszcze może udać! Jesteśmy uratowani!” Oczywiście nie krzyczałem na głos. Może troszeczkę wewnątrz. Ot taka milisekunda euforii ;)

SzuterMasterMazowsze006Majowa zieleń jest w stanie wynagrodzić wszystko :)

Podczas dojazdu do pierwszego bufetu, udaje mi się nawet kogoś wyprzedzić. Morale delikatnie rośnie. Na punkcie, tankuję moc żelków, ciastek, coli i izotonika, i po dopompowaniu koła do bezpiecznego ciśnienia - ruszam dalej. W tak zwanym międzyczasie, wychodzi słońce i robi się ciepło. A ja, jadąc samotnie, mam czas się porozglądać i napawać okolicznościami przyrody. Niepowtarzalnej! Na kolejnym odcinku asfaltowym, gdy osiągam większą prędkość, wyczuwam dziwne zachowanie roweru. Kapeć?! Nie – koło jest scentrowane. Buja się na boki jak rezus na ziemi. Żeby opona nie ocierała o przednią przerzutkę, muszę przesunąć koło w tył, na co pozwalają poziome haki Koda. Niezwerbalizowane, skandujące w głowie: „To się może udać” oraz „Jesteśmy uratowani” posypało się w pył … Nic to! Na razie daję rady jechać.
Na odcinku trasy przecinającym Bagno Całowanie, doganiam dwóch kolegów. Jednym z nich jest Radek, który z kolei dogania mnie przed szutrostardą w Mazowieckim Parku Krajobrazowym. Okazuje się że jesteśmy „internetowymi znajomymi” i przegadując nudniejsze odcinki trasy dotrzemy razem do mety. W którymś momencie, Radek przez chwilę jadąc za mną, z niejakim przerażeniem, zapoznaje się z coraz to gorszym stanem mojego tylnego koła. Jesteśmy właśnie po świetnej zabawie na singlu nad Świdrem, a do końca zastaje około 50 km. Niewesołe rozważania nad niewyraźną najbliższą moją przyszłością puentujemy w końcu zgodnie: „To się może udać …” i kontujemy jazdę. Ja w myślach wizualizuje sobie jednak, jak ostanie 10 km holuję swój rower masakrując stopy w tak cieszących mnie zazwyczaj sztywnością -  butach kolarskich.

SzuterMasterMazowsze007afot. Radosław Wasilewski - Jedno ze zdjęć, które miało być dowodem, że TUTAJ jeszcze jechałem ;)

Na drugim bufecie tankujemy bidony, banany, orzeszki, żelki – słowem WSZYSTKO! I ruszamy dalej. Kolejne kilometry mijają nam na pogawędkach i wsłuchiwaniu się w jęki szprych na dołach i korzeniach.

SzuterMasterMazowsze008fot. Radosław Wasilewski - Malownicza kładka, którą wjeżdżając jednocześnie, rozbujaliśmy do tego stopnia, że o mały włos by nas nie zrzuciła do rzeki :)

Na 20 kilometrów przed metą, na asfaltowym zakręcie, empirycznie odkrywam znaczną, lecz nie krytyczną jeszcze, utratę ciśnienia powietrza w przednim kole. Gdym jechał sam, to zapewne bym się zatrzymał i dopompował. Ale nie chciałem straszyć Radka i wystawiać na próbę moralną brzmiącą: „Zostawić Go czy towarzyszyć do końca i wskazać rodzinie miejsce gdzie spoczywa …”
Gdzieś w lesie mijamy bunkry, a że i bez nich było zajebiście, to teraz jest zajebiście dwójnasób! :D
Tuż przed metą, jak te konie czujące bliskość stajni i popasu, wyprzedzamy dwóch zawodników. Ale chyba niestety jechali oni krótki dystans, więc nie poprawiliśmy tym sposobem swoich pozycji na mecie.

SzuterMasterMazowsze010fot. Radosław Wasilewski - Zasłużone PIWO - o przepraszam! MEDAL! :)

W końcu meta! Regulaminowy selfiak z medalem w postaci butelki Szuter Masterowego piwa, wzajemne gratulacje i moje podziękowania dla Radka z asekurację. I można zaczynać …

Fajrant!

To kluczowy moment każdej edycji Szuter Mastera, wymyślony przez organizatorów punkt programu, gdzie przy „zdobycznym” piwie i świetnym jedzeniu można się dzielić wrażeniami „na gorąco” z każdym uczestnikiem wyścigu. Na zeszłorocznych imprezach celebracje fajrantu przeciągały się do wczesnych godzin porannych. Niestety obowiązki rodzinne pozwalają nam zostać tylko do dekoracji zwycięzców.

SzuterMasterMazowsze002fot. Autor - Nagrody dla zwycięzców. Niebanalne trofea, charakterystyczne dla Szuter Mastera

Organizatorzy Szuter Mastera trzymają ustanowiony przez samych siebie wysoki poziom. Trasa, organizacja, fajrant – wszystko mi się podobało. W tym roku będą jeszcze cztery wyścigi. Raczej trudniejsze, bo z większą wartością przewyższeń. Osobiście będę się bardzo starał, wziąć udział jeszcze w kilku z nich. Czy mój udział, będzie miał proporcjonalnie do wzrostu trudności, bardziej dramatyczny przebieg? Mam nadzieję, że nie aż tak bardzo ;) Zdecydowanie zachęcam do udziału. Jeśli nie na długim, to na krótkim dystansie.

plakat

 

gravel, szuter, zawody gravelowe, Szuter Master